Moje dzieciństwo i młodość.
Moje małe miasto na Podlasiu.
Moja prowincja.
Wyjechałam. Wiele lat temu.
Wyjechałam. Po raz kolejny, ale tym razem na dłużej. Do dzisiaj.
Kilka zdjęć w walizce.
Prowincja w sercu.
Na wynos.
Na szeroką drogę.
I -jak się okazało- na poukładane życie.
Jej obraz. Trochę zamazany. Trochę wyidealizowany.
Obraz bez nierównych chodników, ciemnego listopada i bez smutku w głosie,
ale z ogromnym sentymentem.
Pielęgnuję go w sobie.
Nadaję mu kształty.
Prowincja nie jest tylko miejscem z przeszłości, do którego się czasami wraca.
Nie jest tylko ciepłym wspomnieniem.
Jest moim sposobem na życie. Tutaj. Tysiące kilometrów dalej.
Dzisiaj pachnie bzem świeżo ściętym do wazonu. Kiedyś może maciejką.
Jest pomidorami z własnego krzaka i bosymi stopami na trawie.
Jest pelargoniami w doniczkach i rumiankami na rabatkach.
Babką i kiszką ziemniaczaną.
Wekuję ją w dżemach truskawkowych i otwieram z kompotem po obiedzie.
Jest w smaku ogórków z kamionki.
W smaku herbaty z termosu.
W małej wędzarni mojego męża.
Jest koniecznością ucieczki od hałasu klaksonów i tłumów ludzi.
Jest słoniną dla sikorek.
Pestkami słonecznika.
Miłością do małych sklepików, do straganów, rynków, kapliczek, festynów na zakończenie lata.
Do książek, gdzie dzień spokojnie toczy się i toczy i gdzie nawet śpieszymy się jakoś tak wolniej,
do krajobrazów z traktorem w tle,
do uśpionych stacji kolejowych,
do jezior, rzek i widoku bocianiego gniazda.
Mój dom rodzinny.
Moje małe miasto na Podlasiu.
Moje korzenie.
Kierunek.
Tożsamość.
I skrzydła.
*
Mamy z różnych krajów opisują doświadczenia przedszkolne swoich dzieci.
Dzisiaj pojawi się tam post o moich doświadczeniach.
Serdecznie zapraszam
i dziękuję, że zaglądacie do mnie :)
* na zdjęciach coś dla miłosników Harrego Pottera. Moja najstarsza córka jest jednym z nich ;) Hogwards Castle. Orlando. Floryda
A ja tu tak przypadkiem i taka zaskoczona jestem tym postem. Myślałam że się dziś nie wyrobisz ;) Jutro jak będziesz tu siedzieć to będzie ten telefon twój mi nad uchem pikał i pikał .. no wiesz ;)
OdpowiedzUsuńCzęsto nawet sobie sprawy nie zdajemy jak bardzo korzenie obecne są w naszym życiu. To niesamowite, przecież ja też.. mam te swoje różności z małego miasteczka w moim obecnym domu. W innym kraju, innym mieście, w innej kuchni, w słoikach z innymi pokrywkami. Odpisz mi czy jutro czy w czwartek no wiesz :) pa
Wyrobiłam się bardzo sprawnie :) Przed Agatą jeszcze;)
UsuńCudny, prawdziwy tekst.
OdpowiedzUsuńAnia
Dziękuję:)
UsuńBo są na ziemi takie miejsca, które żyją w nas po prostu i kształtują, choćbyśmy tysiące kilometrów byli od nich oddaleni... Buziaki wielkie:*
OdpowiedzUsuńI nosimy je ze sobą zawsze i wszędzie jak ślimak swoją skorupkę... ;)
UsuńOoo, pięknie to ujęłaś. I jakie piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo Kasiu:)
UsuńPiękny ten "Twój dom rodzinny", cudowne wspomnienia i sposoby na ich zatrzymanie... Ciekawe zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do nas: okiem-ani.blogspot.co.uk
Dziękuję:)
UsuńI za zaproszenie również:) Odwiedzę Cię na pewno :).
"Jest słoniną dla sikorek" - Julitko, czy do tego zdania miałem się uśmiechnąć? :D
OdpowiedzUsuń:):):) dokładnie do tego !!!! :):):)
UsuńPieknie....te korzenie nas kształtują...potem pozwalają (daj Boze!!) aby wyrosły nam skrzydła.
OdpowiedzUsuńTobie te skrzydła wyrosły...
dziękuje.
I ja dziękuję :)
Usuńco w nas w dzieciństwie głęboko zasiane, to kiełkuje w dorosłym życiu:)
OdpowiedzUsuńi ja noszę w sobie tę prowincję, pielęgnuję prostotę, kiedy bosymi nogami po ubitej drodze, a najlepszym smakiem kromka chleba z masłem przez okno podana...:)
stukot końskich kopyt, skrzypienie kół drewnianych od wozu... dużo zieleni, mało betonu:)
też mi się na wspominki zebrało, choć to wiosna przecież, nie jesień, więc skąd ta nostalgia...?
chyba po prostu chętnie wracamy tam, gdzie nam było dobrze:)
pozdrawiam:)
Dla mnie nie zawsze było oczywiste, że ta prowincja jest tak głęboko we mnie... Ale ona pewnie tam zawsze była, ale po prostu nie zastanawiałam się nad tym. Zawsze lubiłam tam wracać, doładować akumulatory, pobyć spokojniej ;);)
UsuńA nostalgiczna to ja jestem na co dzień chyba. Aż się boję, pilnuję granicy, żeby gdzieś jej nie przekroczyć, żeby ta nostalgia z takiej... hmm. kreatywniej nie stała się taka smutną...
Pozdrawiam również:)
Ja uwielbiam te różne niby małe rzeczy, które powodują że nasze życie jest piękniejsze, cieplejsze, przytulniejsze i takie bardziej nasze. Ten bez, te własne przetwory, te rzeczy które tworzymy sami i lubimy gdy inni dla nas tworzą. Dzięki temu myślę że i my i nasze dzieci stają się bardziej wrażliwe, doceniają i wiedzą że czasami warto zamiast coś kupić zrobić to samemu. Pomimo że miasto z którego pochodzę prowincją nie można nazwać to właśnie takie drobiazgi są dla mnie bardzo ważne . Całuję Cię i ściskam!!! p.s. fajne te zdjęcia cofnięte jakby do innej epoki:-)
OdpowiedzUsuńWłaśnie dla mnie ten aspekt dzieci jest w tym ogromnie ważny ! Żeby widziały, że ogórki można zerwać z ogródka a doniczkę zbić z desek.
UsuńNie muszą ale mogą. Ciekawi mnie czy będą?
Masz racje , że wtedy te życie jest takie bardziej nasze !!
lubię jak pamięć - w prezencie - zamazuje obrazy szare, a całe światło kieruje na dobre, ciepłe wspomnienia :) pielęgnuję te miłe, mniej miłe kasuję. o ile lepiej tak! :)
OdpowiedzUsuńPS wpis już jest, dziękuję! :*
Ja też dziękuję:)
UsuńŁadnie to ujęłaś - w prezencie. Chyba tak na to nie spojrzałam nigdy.
...jak to jest, że właśnie idealizujemy te nasze małe prowincje? ;) Ja zawsze gdy tylko zatęsknię widzę ten mały świat w kolorowych barwach, bez cienia wad.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Olga wyżej w komentarzu napisała pięknie, że w to pamięć w prezencie zamazuje gorsze wspomnienia!!! Bardzo mi się to spodobało:)
UsuńPiękny tekst. Coś w tym jest (może to przez wiosnę?), bo mi też zebrało się na wspomnienia mojego prowincjalnego dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńZajrzyj: http://bilingualznaczydwujezyczny.blogspot.co.uk/
Pozdrawiam :-)
Zajrzę:) Bo wiosna w dzieciństwie była zawsze taka piękna może dlatego:)
UsuńDziękuję:)
Twoje słowa jakby o mnie. Bo ja tez z Podlasia i teraz mnie tam nie ma, ale Podlasie ze mną i we nie. I mam dokładnie tak jak Ty - i ten dzem w słoiku i te festyny, kapliczki, bociany i babka. I tradycje i wartości od Mamy i Babci, która mi piwonie zrywala żebym mogła sypac kwiatki na Boże Ciało. I choć każde kolejne miejsce w którym jestem wnosi coś we mnie, coś dodaje, to "kraj lat dziecinnych zawsze zostanie święty i czysty, jak pierwsze kochanie". Pozdrawiam jeszcze serdeczniej niż zwykle Podlasianko! :)
OdpowiedzUsuńhahah dziękuję:):) Fajnie wiedzieć, że są osoby tutaj blisko z podobnymi wspomnieniami:)
UsuńJa mieszkam całkiem niedaleko tej naszej prowincji, bo cóż to jest 200km! Też często za nią tęsknię, zwłaszcza w takie dni jak dzisiejszy. Gdy słońce w pełni, a na drzewach miliard zielonych listków. Chciałabym położyć się na leżaku w ogródku, zaraz przy mamie, słuchać ptaków, rozkoszować się urokiem prowincji. Jednak tydzień to maksymalny czas, który spędzić tam mogę bez problemu. Potem dopada mnie nuda, tęsknię za wielkomiejskim życiem. Tak mam :)
OdpowiedzUsuńP.S. HC to coś dla mnie :) marzę, że kiedyś się tam wybiorę!
Ja tez zawsze jeździłam się doładować i uciekałam dalej ale już po kilku latach zaczęliśmy jakoś myśleć o powrocie..że jednak tam wolimy żyć. Oglądaliśmy nawet w Ełku mieszkania. No i przeprowadziliśmy się. Tysiące km dalej haha. Takie życie:):) Nie żałuję decyzji chociaż czasami się zastanawiam co by było gdyby :)
UsuńTekst niemalże magiczny! Wow! Pod wieloma rzeczami mogę się podpisać ale przenigdy nie napisałabym tego tak pięknie!
OdpowiedzUsuńEwelina dziękuję Ci bardzo !!!! Ogromnie mi miło:)
UsuńJak głęboko w nas jest to co zapamiętujemy jako dzieci, nastolatkowie ... a potem mimochodem szukamy i odtwarzamy sobie to za czym tęsknimy ...
OdpowiedzUsuńPiękne słowa ....:)
moja Mati byłaby zachwycona tym zamkiem ;))
Buziaki :**
Na pewno byłaby zachwycona!! Ja jestem zachwycona!! Niesamowite jest to miasteczko! Tylko turystów trochę za dużo ;)
UsuńZaczytałam się...
OdpowiedzUsuńPięknie...
'Wyjechałam. Wiele lat temu.
OdpowiedzUsuńWyjechałam. Po raz kolejny, ale tym razem na dłużej. Do dzisiaj.'
Ciekawe zdjęcia ;33
Ślicznie tu ; )
Pozdrawiam i zapraszam do mnie :3
Dziękuję:)
UsuńOdwiedzę Cię oczywiście:)
W nastrój wiosenno-prowincjonalny mnie wprawiłaś:)I z zamkniętymi oczami przywołuję w myślach wszystkie wiosny i lata na mojej prowincji...Mam to szczęście, że udało mi się tu wrócić i na nowo cieszyć się zapachem skoszonej trawy, bazarkiem, parkiem cudnym z fontanną i takim obcowaniem prawdziwym z naturą, ze słońcem i deszczem majowym. I spać przy otwartym oknie mogę w końcu, bo tramwaj żaden mnie nie obudzi:) Piwko z sokiem na tarasie wypić, zerwać sałatę, pomidory, bazylię w ogródku i kolację zrobić zamiast do supermarketu po wszystko jeździć. Oj rozmarzyłam się i dziękuję Ci za to! Właśnie doceniłam po raz kolejny to co mam!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
3kropka...
Ja też tramwaje miałam pod oknami kiedyś ;);) w Poznaniu.
UsuńPamiętam jak się przeprowadziliśmy z Filadelfii tu gdzie mieszkamy teraz to mi cisza w uszach pierwsze noce dzwoniła:) Chociaż wcale nie jest tu tak cicho, bo to przedmieścia raczej. Też doceniam bardzo:) Ale ciągnie mnie jeszcze dalej. Jeszcze dalej i jeszcze bardziej prowincjonalnie żeby było.
Może kiedyś i nam uda nam się odwiedzić samego Harrego ;)
OdpowiedzUsuńWspaniały początek tego posta...bardzo bliski mojemu sercu.
Ściskam
K.
Dziękuję bardzo Kasiu:)
UsuńAaaa przepis na miód z mlecza już wkleiłam u siebie w odpowiedziach ;)
OdpowiedzUsuńjak zwykle - świetny tekst, jak zwykle niezwykły
OdpowiedzUsuńDziękuję przeogromnie !!!!!
UsuńBo człowiek ze wsi wyjdzie ale wieś z człowieka nigdy;-) i nie ma znaczenia czy to wieś prawdziwa czy miejskie grunty... przesiakamy w dzieciństwie obrazami, zapachami i dzwiekami które zawsze juz bede "nasze", gdzies w sercu na dnie przechowywane i za ta serce chwytajace, czesto w najmniej spodziewanym momencie... jak byłam mała to moja babcia czesto wspominała swoja młodosc- jakie dawniej zimy były, a chleb jak sie piekło, i jak prazona cykorie się parzyło jak kawe... troche mnie to ciekawiło, trochę śmieszyło, że babcia taka sentymentalna, że świat do przodu gna a ona się wstecz ogląda... teraz rozumiem, bo tez taka jestem... i bardzo bym chciała i bardzo się staram, żeby Patusia miała jak najwięcej takich wspomnień - że kokoszenie w łozku rodziców o poranku w kazdy weekend, ze pierniczki na swieta, ze wiosnę na parapecie czarujemy jak juz dosyc zimy mamy wszyscy, ze dojrzała na słonku truskawka z własnego ogródka jest najsmaczniejsza, a maciejka pachnie tak, że az w nosie kręci...
OdpowiedzUsuńWiesz, że ja myślałam, że to charakterystyczne dla ludzi, którzy wyjechali taki ten sentyment do wszystkiego co zostawili ale tutaj zobaczyłam, ze wcale nie!! że to chyba z dojrzałością się łączy... a nie z odległością ...dla mnie też takie pielęgnowanie prowincji we mnie stało się jak dojrzałam, uspokoiłam się, dzieci zaczęły rosnąć i obserwować świat...
UsuńObie mamy podlaskie korzenie i widzę,że obie kultuwujemy w swoich domach ich elementy....
OdpowiedzUsuńMój Młody uwielbia kartacze i sekacza :)
Za dwa tygodnie poddychamy moimi suwalskimi wspomnieniami :)
Pozdrawiam, Ania
Kurcze a ja sękacza wiele lat nie jadłam i jak to pisałam to sobie przypomniałam, że można było kiedyś tutaj kupić sękacze.
UsuńMoże wciąż można więc muszę sprawdzić ! Jego smaku się nie zapomina !!!
Buziaki Aniu:)
Czy to prowincja czy duże miasto, ważne, że mamy wspomnienia, do których można wracać, tradycje, które powtarzane wiele tysięcy kilometrów dalej od domu rodzinnego, przywołują fajne chwile ...i są jakby zbliżeniem do tego co zostało daleko, ale jest w nas...:) pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńJa również pozdrawiam ciepło, chociaż u nas dzisiaj bardzo zimna noc:)
UsuńZostawilam Ci wczesniej komentarz, ale gdzie sie zagubil widac po drodze...
OdpowiedzUsuńTa prowincja o ktorej piszesz, te korzenie ktore sa gdzies gleboko w nas ukryte czasami niespodziewanie odkrywamy w sobie... Ja z duzego miasta przenioslam sie do jeszcze wiekszego... i mimo tego, ze nie mam wspomnien ze slonina dla sikorek i wlasnorecznie wekowanego dzemu, to COS co jest we mnie sprawia, ze co roku zbieram swoje wlasne truskawki w ogrodku wyhodowane i karmie ptaki, ktore wybraly na dom wlasnie moje drzewo ze stu innych ... To cos sprawia tez, ze nie miejsce wazne na ziemi, a wlasnie wspomnienia i to co w nas...
Zgadzam się Mogiko..zgadzam jak najbardziej. Nie trzeba się wychowywać na wsi, żeby wekować dżemy. Tylko u mnie to COŚ właśnie to te wspomnienie z dzieciństwa, mama, babcia, sąsiadki, koszyków i toreb z którymi się wracało z działek i potem w te słoiki to wszystko...Więc ja mam pewność skąd ja taka właśnie:)
UsuńA ja caly czas sie zastanawiam skad we mnie to wszysto siedzi? Niby nie bylo prawa do tego, podstaw jak w matematyce aby pozniej dzialania rozniczkowe robic, a jednak...skas sie wzielo i jest we mnie.
UsuńSciskam!
Piękne słowa!! U mnie też rodzina dała mi skrzydła w dorosłość, nie mam takich sielskich wspomnień, bo wychowałam się w mieście, ale i tak pozostała masa dziecięcych wzruszeń w pamięci.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Dziękuję bardzo:) Twoje wspomnienia są na pewno tak samo piękne, tyle tylko, że inne:)
UsuńAleż Ty to pięknie napisałaś!
OdpowiedzUsuń"Kierunek. Tożsamość i skrzydła"
Wszystko ujęłaś tak prosto. To co ważne. Choć ja dwa domy miałam jakby. Trochę miasta, na śląsku, trochę wsi na lubelszczyźnie, oba wycisnęły jakiś ślad i wpłynęły na dalsze życie.
I wspomnienia domu rodzinnego to chyba najpiękniejsze wspomnienia....
Ściskam mocno! Zdjęcia piękne! Z bajkowego świata takie!
Dziękuję Ci bardzo Iza :)
UsuńTeż Ciebie ściskam bardzo, bardzo mocno:)
Ja mam na podlasiu korzenie głębokie. Zawsze mnie ciągną ku ziemi, ku bosej stopie, ku maciejce - nie wyobrażałam sobie bez niej skrawka balkonu :)
OdpowiedzUsuńRodzice do lepszego życia uciekli, do miasta, a ja zawsze na bosaka, zawsze do tych kur tęskno, do tych chat drewnianych, do okiennic malowanych, do obrusów z koronki szydełka i haftowanych - no tęskno. A wszystkie marzenia ukierunkowane na wieś i kiedyś to spełnię :) :) :)
Moja maciejka nie chce wyrosnąć a jak już wyrośnie to nie pachnie i w każdym roku mam nadzieję i postanowienie, że teraz to uda mi się choćby nie wiem co!! Czekam teraz na nasiona, które dojdą do mnie lada chwila i będę codziennie sprawdzać czy już rośnie;);)
UsuńSerce mi mocniej zabiło, że masz podlaskie korzenie;)
Julittko, zaglądam do tego posta już 3 raz, 2 razy w pracy klienci mi przerywali :-) i nie mogłam wpisać komentarza :-)
OdpowiedzUsuńJesteś dowodem na to , że wszędzie na świecie można pozostać sobą i być szczęśliwą. Najważniejsze, jak mawia mój kolega, to nie rezygnować z siebie :-)
Ależ super wycieczka!
Jakoś tak myślałam , że w Ameryce bzów nie ma, nie wiem czemu, są dla mnie słowiańskie :-)
Uściski wielkie!
Ja w pierwszym roku mojego pobytu tez tak myślałam aż mąż mi przywiózł pachnący bukiet :) Uwielbiam:)
UsuńBuziaki:)
Jesteśmy także tym, co straciliśmy, z czym się rozstaliśmy. Także z naszym rodzinnym domem i rodzinną miejscowością. Pięknie napisane! Warto to w sobie pielęgnować - te wspomnienia i dzielić się nimi z dziećmi. Choć dla nich rodzinna miejscowość to już inne smaki, zapachy, widoki...
OdpowiedzUsuńJestem tu pierwszy raz, ale będę zaglądać. Przyciągnęłaś mnie Harrym Potterem :). My zamierzamy wybrać się w podróż do Londynu śladami znanych bajek - także Harrego Pottera. I o tym jest nasza historia.
Pozdrawiam!
Inne dla dzieci, ale dzięki tej słonice dla sikorek chociażby, czasami podobne:)
UsuńZajrzałam do Ciebie i bardzo mi się wasz projekt spodobał, więc będę śledzić:)
Dziękuję za odwiedziny:)
Również mieszkam na Podlasiu, ale takie ze mnie dziwnie skonstruowane stworzenie, że lubię wędrować to tu, to tam, a później tęsknić i wracać. A jak już wrócę, to znów chcę gdzieś dalej... Zapraszam na sękacz ;)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia i mówię to ja, potteroholiczka :)
Dziękuję potteroholiczko ;););) Z moją córką najstarszą byś się dogadała :)
UsuńDziękuję:) Kto wie może kiedyś skorzystam z zaproszenia.
Nigdy nic nie wiadomo ;););)
Ehh... Cieszę się, że Ci się udało jeśli oczywiście masz to o czym zawsze marzyłaś, rezygnując przy tym z rodzinnego domu i miejscowości. W zasadzie wszędzie na świecie można sobie życie ułożyć. Ważne tylko z kim i czy reszta rodziny będzie wspierała.
OdpowiedzUsuńJa w Stanach byłam pół roku. Fakt na wizie turystycznej, ale wiem jak tam żyją ludzie. Najwięcej radości daje to, że gdziekolwiek pracujesz (ja sprzątałam domy)zarobisz tyle,że stać Cię na wszystko. Utrzymanie rodziny, opłacenie domu i samochodu, ubrania, wakacje i jeszcze odłożysz. Jak wyjeżdżałam to usłyszałam, ze Amerykę albo się kocha albo nienawidzi.. Ja należę do tych drugich.. choć wile czynników się na to złożyło - niekoniecznie amerykańskich.
Ja na pewno nie nienawidzę ! A kocham to chyba za wielkie słowo chociaż tyle lat już tutaj mieszkamy... ale mogę powiedzieć, że wiele rzeczy tutaj kocham... i kocham ludzi tutaj ! To tak ! Ich podejście do życia, do innych, do dzieci... A czy o tym marzyłam? to nie wiem...chyba nie... decyzja o przyjeździe tutaj podjęliśmy szybko będąc wcześniej w Us kilka razy! a potem nie było czasu na myślenie :);););) i tak te lata lecą:)
Usuń