Ja juz nie dam rady.
Zwariuje tutaj chyba.
Niech ktos zabierze te dzieciaki ode mnie.
Czasami bywaja takie dni wlasnie.
Jak te moje ostatnio.
Dzieci, dzieci, dzieci. dzieci.
Nie moge zjesc spokojnie, nie moge lodowki otworzyc spokojnie, ubrac sie, wode na kawe gotuje trzysta razy a potem i tak pije zimna. Zmieniam pieluchy, bluzeczki, myje male buzki, nalewam wode w kubki, zaraz sciaram te wode z podlogi, wsypuje kolejne platki do miseczek, wyciagam okruchy z dywanu. Gdzies tak o 11, mniej wiecej, godze sie z tym, ze nie zrobie tego co zaplanowalam. Nic ponad plan. No trudno. Moze mi sie uda chociaz zmyc mazak ze sciany, dobrze, ze nowego stolu Wiktor nie pomalowal tym razem. Mial racje moj maz, ze na wymarzone krzesla do stolu, z jasnego materialu, jest zdecydowanie za wczesnie... Tym razem z sedesu wyciagam rolke papieru toaletowego i klucze, szukam telefonu i znajduje w koszu na smieci. Adki buty tez tam znalazlam. O, jeszcze pies. 137 razy chce wyjsc na dwor i z niego wrocic. 137 razy otwieram i zamykam drzwi. Nie, nie sama. Przeciez sama bym sobie nie poradzila:) Wiktor i Ada leca robic to ze mna. Za kazdym razem. Pies wraca do domu i kradnie cos ze stolu. Dzieci go gonia z wrzaskiem, ja go gonie, wymyslajac, coraz to bardziej wyszukane, formy tortur. Potem uspokajam wrzask. Nie pierwszy i nie ostatni ten wrzask dzisiaj. Na zmiane i z osobna, o wszystko i o nic. O to, ze jest lyzka, o to, ze nie ma lyzki. Smietane wlewam do zupy na zmiane raz z Adka przyczepiona do nogi, raz z Adka na rekach. Wiktor w tym czasie przystawia krzeslo bo przeciez razem, razem, razem wszystko. Ale mama juz skonczyla zupe, teraz musi rachunki wypisac szybko, bo zaraz trzeba po dziewczyny jechac na przystanek. Znowu placz. Zero kompromisow. Z ich strony. Z mojej, kolejny. Ada gryzie mnie w ramie. Podejrzewam, ze z milosci. Wiktor jedzie smieciara. Uciekac trzeba, bo po nogach. I znowu ten pies. Pod nogami ciagle. Denerwuje tylko. Juz lepiej bylo, jak go te lapy bolaly i chodzic nie mogl...
Ale. Ale wystarczy mi kilka minut. Ze moge przysiasc i popatrzec. Zamknac oczy na chwile i wziac gleboki oddech. Jak Adka, juz w wannie, tlumaczy mi po swojemu, ze pieska szuka pod babelkami. Ten glosik taki najslodszy. Zaraz bedzie probowala wylac wode z wanny. Ale teraz jeszcze przelewa sobie wode z kubeczka do kubeczka. Widzisz jak wloski jej, tak cudownie, na koncach, sie podkrecaja? Patrze na nia i sie rozplywam. Rozplywam sie z milosci. Cale zmeczenie jak reka odjal...juz zapomnialam.
Jestem na swoim miejscu.
Tu, gdzie chce byc dokladnie.
W tym glosnym domu, ktory nigdy nie zasypia, w ktorym wlasnych mysli nie slychac. W domu, w ktorym wszyscy mowia jednoczenie.
Nie chce cofnac czasu ani go przyspieszac.
Chce byc tu i teraz. Tak jest dobrze. Idealnie. Picture perfect.
Nasze, domowej roboty, karmelki. Robimy trzy smaki, akurat te sa klasyczne, po prostu, zwyczjnie karmelowe.
15 minut pracy i maz konieczny do pokrojenia ;) PYCHA!!!!
Podaje wam przepis:
Najwazniejsze, co musicie miec do wykoniania tych cukierkow, jest termometr, ktory sie wklada do garnka. Temperatura odgrywa tu kluczowa role!! Troche za duza temperatura i cukierki beda za twarde !! Musi osiagnac 120 stopni! Nie mniej, nie wiecej.
2 szklanki kremowki
2 szklanki cukru
6 lyzek niesolonego masla, pocietego na kawalki
1 1/4 szklanki syropu kukurydzianego- musi byc light
1/2 lyzeczki soli ( to amerykanski przepis, i sol urzywana do tych cukerkow nazywa sie coarse salt, z tego co wiem, nie ma w niej jodu)
1/2 lyzeczki ekstraktu waniliowego
Na duzym ogniu zagotowac smietane, cuker, maslo i syrop kukurydziany, mieszac az sie rozpusci cukier. Zmniejszyc ogien i mieszajac od czasu do czasu, czekac az karmel osiagnie 120 stopni. Okolo 15 minut! Nastepnie szybko zdjac z ognia i dodac ekstrakt waniliowy i sol. Wylac na wylozona papierem do pieczenia, blaszke. Blaszka powinna byc natluszczona warzywnym olejem, papier rowniez:)
Odstawic w suche, o pokojowej temp. miejsce, na ( niestety;)) conajmniej 8 godzin. Potem pokroic na male kawalki i zawinac w papierki lub folie:)
Jeszcze jedno dodam- garnek w ktorym robicie powinien byc wiekszy, niz wam sie wydaje, ze potrzebujecie do tego;) W trakcie gotowania tworzy sie piana:)
W razie pytan piszcie smialo do mnie:)
Dziekuje wam, ze zagladacie coraz liczniej. Dziekuje za wszystkie komentarze.
Przypominam o zabawie. Jeszcze kilka dni do wygrania kocyk i ksiazka.